News
Tagi: Slayer airbourn korn rammstein impact fest 2013 impact festival relacja
Relacja RBL.TV z pierwszego dnia IMPACT FEST 2013!
Jestem ignorantką. Nigdy nie rozumiałam fenomenu mocnych gitarowych brzmień. Oczywiście nie wszystkich, ale trudno mi było pojąć nieopisaną wręcz sławę, np. Slayera. Akurat w tej kwestii nic się nie zmieniło.
Na Impact Festival na bemowskim lotnisku wybrałam się z ciekawości. Na każdy festiwal wybierałam się ze względu na zamiłowanie do któregoś z występujących zespołów, tym razem moja znajomość twórczości artystów była wybiórcza, a nawet można powiedzieć znikoma. Posiadanie informacji, że Behemoth to z tym Nergalem, co się lansował z Dodą albo Rammstein to te Niemce, co śmierdzą siarką, a Slayer z inwektywą jest wytłumaczeniem na wszystko, to dosyć wąskie informację, wręcz obraźliwe dla prawdziwego fana muzyki heavymetalowej.
Bramki zostały otworzone o godzinie 15, ale nikt specjalnie się nie spieszył. Spacerkiem, bez emocji szliśmy, żeby zobaczyć koncert Behemotha. Pierwsze, co mnie uderzyło, to kompletny brak kontroli na bramkach. Nikt nas nie przeszukiwał, ochroniarze zerknęli w torebki i bez według nich prawdopodobnie zbędnych czynności puścili nas dalej, co efektowało tym, że setki razy wielcy ludzie z wielkimi plecakami prawie zgnietli mi twarz. Ale prawdziwy faux pax to opaski festiwalowe. Niech mi ktoś wytłumaczy jak na festiwal, który pierwszego dnia ma iście heavy metalowe brzmienie można wydawać fluorescencyjne różowe opaski, a znowu brokatowo zielone na trybunę, też wyglądały dosyć zabawnie.
Behemoth nie zaskoczył mnie ani muzycznie ani samą oprawą koncertu. Zagrali i zawylili to, co mieli w kontrakcie. Spalili kilka krzyży, rozrzucili czarne konfetti i szybko skończyli. Wrażenie po Behemothcie nijakie. A nawet publika jeszcze nie poczuła klimatu i było jakoś nijako.
Następnym koncertem był występ Airbourne, Australijczycy, którzy sami się określają jako „zespół bez przesłania”. Dla mnie brzmi problematycznie, bo sztuka, a muzyka jest sztuką, powinna nieść ze sobą jakiekolwiek przesłanie. Ale sam koncert - coś niewiarygodnego. I publika i zespół mieli w sobie taką energię, że nie chciało się iść nigdzie dalej. Tylko gnąc się w szaleńczym pogo, marzyło się o kuflu piwa, który magicznie pojawi się w ręce. Było energetycznie, surowo, buntowniczo, wesoło, idealnie brzmieniowo dla całkowitego rozprężenia i pijackiej rozpusty. Zaskoczona byłam jednak kulturą festiwalowiczów, czyli kulturą pogo, o której ludzie zapominają. Nie było możliwości, żeby ktoś był pozostawiony na pastwę losu i pastwę glanów. Słysząc rzuconą przypadkiem komendę „ściana śmierci” wszyscy bez kręcenia nosem od razu się rozstąpili, a sam środek opanował taki taneczny amok, że trudno go opisać. Ze ściany nie wyszła nawet jedna cegiełka, ale było warto. Nawet deszcz w niczym nie przeszkadzał.
Dalej Slayer, a tak Slayer. Zobaczyć, wyjść i czekać na najważniejszy jak mi się wtedy wydawało koncert wieczoru (Korn). Brzmieniowo ok, energia ok, ludzie ok. Więcej nie mogę powiedzieć, bo nie mam punktu odniesienia. Większość czasu koncertu spędziłam pod sceną Eventim oczekując wyjścia Kornu. Fani wykonali flagę Polski gigantycznych rozmiarów, aby powitać swój ukochany zespół. Czekać było naprawdę warto, dopóki nie napłynęła gigantyczna fala ludzi po koncercie Slayera. I choć tak bardzo chciałam usłyszeć ostatnią płytę wyprodukowaną między innymi przez Skrillexa, mojego ulubionego dubstepowca, to jednak pozostanie wśród ludzi, w których euforia przerodziła się w zwierzęce instynkty przetrwania i przodowania, mogło skończyć się tragicznie. W ciągu zaledwie kilku minut tyle razy zapoznałam się z łokciami różnych ludzi, że mogę uznać się za eksperta. Moje piszczele są za pan brat z czubkami glanów, a siniaki będą długą po koncertową pamiątką. Uznałam, że nie warto i w okropnym humorze ledwo przeciskając się przez tłum, dotarłam do punktu, gdzie można było napić się ciepłej herbaty. Moment zwątpienia był ogromny. Gdyby nie to, że przyjechałam ze znajomymi, już dawno byłabym w aucie w drodze do domu i tym samym popełniłabym kolosalny błąd.
Nigdy w życiu nie powiedziałabym, że ciepła herbata i niemiecki zespół wprowadzi mnie w stan euforii. Opisanie koncertu Rammstein słowami wydaje się prawie niemożliwe. To był istny teatr muzyki o zapachu siarki. Idealnie zgrane aranżacje z muzyką. Niesamowite efekty pirotechniczne, oświetlenie, które wprawiało w zdumienie. Tak wyreżyserowany spektakl musiał uciszyć wszelkich malkontentów. Za każdym razem, gdy tylko pomyślałam, że zrobili na scenie już wszystko, zaskakiwali mnie kolejnym szokującym pokazem. Każdy detal był idealnie dopracowany. Nagłośnienie było dopasowane do tych ziejących mroczną energią muzyków. Ogień palił się na scenie i ogień palił się w nas. Ja sama wzbudziłam spore rozbawienie wśród otaczających mnie ludzi, kiedy popłakałam się ze wzruszenia, gdy Rammstein wykonywał utwór „Mein Herz brennt”. Po tym koncercie mam w sobie niebywałą energię i ochotę na więcej. Dla takich chwil warto jest żyć i czekać. A połączenie wody i ognia to najlepsze połączenie.
Polecamy
Komentarze
-
Hannah
2013-06-11 | 12:39
Ta recenzja to tragedia. Poczynając od braku kompetencji "dziennikarki", poprzez literówki i na składni kończąc. Jak można zrecenzować festiwal nie znając twórczości wykonawców uczestniczących w wydarzeniu? Nic dziwnego, że Pani redaktor nie podpisała się pod tekstem. Będąc na jej miejscu również bym się wstydziła :P
-
Rubin
2013-06-10 | 10:39
Żenująco słaba recenzja, ale cóż skoro dziś każdy może być dziennikarzem ,nawet jeśli jest nim Gimbus z pokolenia Pokemonów.
-
PanRoger
2013-06-09 | 14:28
"Dalej Slayer, a tak Slayer. Zobaczyć, wyjść i czekać na najważniejszy jak mi się wtedy wydawało koncert wieczoru (Korn). Brzmieniowo ok, energia ok, ludzie ok." Niezła relacja jak na legendarną kapelę grającą przeszło 30 lat, która dała 1,5h show. Nie trzeba słuchać miliona kapel ale jak nie zna się podstaw to lepiej nawet nie zabierać się za tego typu relacje. Toż o koncercie Behemotha jest tu więcej informacji. Straszny syf.
-
Łukasz.Augustyniak
2013-06-09 | 13:47
Rebel się sprzedał i powstał RBL... Chyba na prawdę nie było komu zlecić Relacji... Chała jak nic.