News
Tagi: artysci acta kradzież piractwo
Piracy is great!
Nie chcąc nikogo zanudzać pisząc o ACTA, o którym powiedziane zostało już wszystko i wszyscy mamy już tego serdecznie dosyć, chciałbym spojrzeć na pochodną tego tematu, czyli piractwo. Tak, wiem, ta sprawa też była już wałkowana setki razy i ciężko jest wnieść do niej coś nowego. Jednak poniższy film inspiruje odmienne podejście do kwestii piractwa.
Znana piosenkarka Joss Stone, gdy zapytana o nielegalne ściąganie utworów z internetu przez reportera, zaskoczyła go odpowiedzią, gdy z wielkim uśmiechem i dziecięcą szczerością oznajmiła, że uważa piractwo za coś wspaniałego. Następnie postanowiła rozwinąć swoją myśl, tłumacząc, że jedyna rzecz, której nie lubi we współczesnej muzyce, to biznes z nią powiązany. Ona chce dzielić się swoją twórczością z jak największą ilością osób i nie przeszkadza jej nielegalny sposób pozyskiwania jej przez słuchaczy. Teoria mocno kontrowersyjna, ale czy nieprawdziwa?
Zazwyczaj kiedy mówimy o ściąganiu muzyki z internetu, to pojawia się określenie, że "okradamy artystów". Trudno się z tym spierać, gdyż muzyka to produkt, na stworzenie go potrzebny był odpowiedni budżet, a my dostajemy go w swoje ręce (czyt. nośniki) kompletnie za darmo i bez zgody twórców. Bez potrzeby odnoszenia się do słownika języka polskiego możemy stwierdzić, że podpada to pod definicję kradzieży. Większość muzyków także spod oka zawsze patrzyła na piractwo, wystarczy przypomnieć sobie słynną sprawę Metallica vs. Napster, która zakończyła się w 2002 roku męczeńską śmiercią pioniera w wymianie plików metodą P2P.
Polski rynek muzycznie też nie patrzy zbyt przychylnie na piractwo, co potwierdza niedawna wypowiedź wokalisty Strachów na Lachy, Krzysztofa Grabowskiego, który wypowiadając się na temat ACTA stwierdził: "Zadzwonił do mnie w tej sprawie pewien znajomy dziennikarz z prośbą o komentarz twórcy do nowej ustawy mającej uratować jego forsę, którą grabi się w internecie. Na pierwszy rzut okiem wszystko powinno być okej i spoko, bo oto wprowadza się się prawo i daje narzędzia do ukrócenia okradania artystów w sieci." (dalsza część tekstu dotyczy wolności w sieci - pełny tekst).
Dlatego też wypowiedź Joss Stone odbieram jako punkt wyjścia do wspaniałej debaty. Czy artyści wciąż mogą nazywać się artystami, jeśli skupiają się bardziej na pieniądzach niż na samym artyzmie? Czy po stworzeniu czegoś, z czego jesteśmy dumni, nie powinniśmy chcieć dzielić się tym z jak najszerszą publicznością?
Argument, że to jest ich praca i muszą wykarmić swoje rodziny w pełni rozumiem i akceptuję. Jednak czytając artykuł Roberta Leszczyńskiego, opublikowany w 2010 roku w magazynie Wprost, dowiadujemy się, że zarobki ze sprzedaży płyt to niewielka część przychodów jakie generują zespoły czy soliści. Przede wszystkim zarabia się na koncertach (największe zespoły w Polsce biorą na czysto po kilkadziesiąt tysięcy złotych na zespół) i tantiemach z ZAiKS-u (prowizje od grania piosenek w radiu i telewizji.
Jeśli rynek muzyczny tak prezentuje się w dzisiejszych czasach, to czy nie powinniśmy odejść od utartych dawniej schematów? Wiele zespołów już dostarcza swoje nagrania bezpośrednio do słuchaczy w formie elektronicznej, często nie pobierając za to żadnych opłat (lub robiąc jak Radiohead, którzy za płytę "In Rainbows" kasowali fanów na zasadzie "co łaska"). Im większy zasięg naszej muzyki, tym więcej słuchaczy, tym większe zainteresowanie koncertami, tym więcej osób chętnych posiadać legalną wersję płyty... Wilk syty i owca cała.
Skończyły się czasy wyczekiwania pod sklepem godzinami na premierę płyty ukochanego zespołu. Teraz każdy dostaje muzykę kiedy chce i jak chce. Nie ma się co burzyć i bulwersować na taki stan rzeczy - zdecydowanie lepiej się dostosować.
Czy ACTA w jakikolwiek sposób zmieni tę sytuację? Czas pokaże.
Jeśli rynek muzyczny tak prezentuje się w dzisiejszych czasach, to czy nie powinniśmy odejść od utartych dawniej schematów? Wiele zespołów już dostarcza swoje nagrania bezpośrednio do słuchaczy w formie elektronicznej, często nie pobierając za to żadnych opłat (lub robiąc jak Radiohead, którzy za płytę "In Rainbows" kasowali fanów na zasadzie "co łaska"). Im większy zasięg naszej muzyki, tym więcej słuchaczy, tym większe zainteresowanie koncertami, tym więcej osób chętnych posiadać legalną wersję płyty... Wilk syty i owca cała.
Skończyły się czasy wyczekiwania pod sklepem godzinami na premierę płyty ukochanego zespołu. Teraz każdy dostaje muzykę kiedy chce i jak chce. Nie ma się co burzyć i bulwersować na taki stan rzeczy - zdecydowanie lepiej się dostosować.
Czy ACTA w jakikolwiek sposób zmieni tę sytuację? Czas pokaże.
Autorem artykułu jest Maciej Wróblewski, założyciel bloga "Ściana dźwięku". Tekst w wersji oryginalnej można znaleźć pod tym linkiem.
Polecamy
Komentarze
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować aby dodawać komentarze.
Oferty specjalne
Reklama